„Wolontariat nic nie kosztuje!”

Cześć. Mam na imię Agata. Jestem zwyczajną dziewczyną z małego miasta pod Rzeszowem- Tyczyna. Mam 17 lat i zaczęłam się niedawno zastanawiać, co chciałabym w życiu naprawdę robić. Doszłam do pewnego wniosku, ale zanim wam powiem jakiego, chcę wam opowiedzieć moją historię.

Cztery lata temu zaczęłam się zastanawiać, co czują ludzie, którzy są śmiertelnie chorzy. Zawsze było mi przykro, kiedy dowiadywałam się, że ktoś zachorował, ale na szczęście nie zdarzyło się tak, że ktoś z mojej rodziny miał na przykład raka. Nie mam pojęcia, jak bym się wtedy czuła. Pewnie zamknęłabym się w sobie. Teraz już wiem, że nie można myśleć o tym, co będzie, trzeba żyć tu i teraz . Wtedy za każdym razem chciało mi się płakać, nie mogłam patrzeć z uśmiechem na twarzy na człowieka chorego z myślą, że za miesiąc już go może nie być. Podziwiałam i podziwiam do tej pory osoby chore, za to, że żyją z myślą, że umrą szybciej niż inni, ale i tak są zadowoleni z każdego dnia.

Pewnego dnia w drodze do szkoły spotkałam moje koleżanki z klasy. Rozmawiałyśmy na temat wolontariatu, a między innymi o tym, co on dla nas znaczy. – Dla mnie wolontariat to pomaganie innym ludziom i nieoczekiwanie żadnego wynagrodzenia. - powiedziała Natalia. – Według mnie wolontariat jest wtedy, kiedy człowiek naprawdę lubi swoją pracę. - stwierdziła Magda.- A ty, jak rozumiesz to słowo? – Wolontariat jest tym wszystkim, o czym mówiłyście – zaczęłam - ale jest przede wszystkim czerpaniem radości i dawaniem szczęścia innym. Obydwie zgodziły się ze mną w zupełności. Gdy przyszłyśmy już do szkoły, poszłyśmy od razu do naszej wychowawczyni z pewnym pomysłem. – Dzień dobry. Chciałybyśmy przedstawić pomysł na wycieczkę klasową … jeżeli można to tak nazwać. – Witam was. Chętnie posłucham, jaką macie propozycję. A więc … słucham. – Wpadłyśmy na pomysł, żeby pójść do szpitala, hospicjum czy domu opieki jako wolontariusze. Pani powiedziała, że to świetny pomysł i, że postara się nam pomóc.

Po tygodniu już szłyśmy do hospicjum dla dzieci. Natalia, Magda i ja byłyśmy bardzo szczęśliwe, ale i przerażone, ponieważ nie wiedziałyśmy za bardzo, jak się zachować i co tam robić. Kiedy byłyśmy już na miejscu, złapałyśmy się za ręce i ze strachem w oczach przechodziłyśmy przez korytarz. Podzielili nas na kilkuosobowe grupy, po czym rozeszliśmy się do wybranych pomieszczeń, w których czekali już na nas podopieczni hospicjum. Byłyśmy w grupie razem i jeszcze z dwoma innymi dziewczynami. Weszłyśmy do sali numer 3, (tak, pamiętam nawet numer tej sali, pamiętam wszystko) czekało tam na nas 5 dziewczynek, tak jakby każda przydzielona była do jednej osoby. Podeszłam do dziewczynki, która wydawała mi się najbardziej smutna. – Cześć. Jestem Agata. Jak masz na imię? - Próbowałam być wesoła i nie dawać po sobie poznać, że przykro mi, jak widzę ją siedzącą na łóżku bez uśmiechu. – Cześć. Jestem Ania. Ile masz lat?- zapytała trochę nieswojo. – Ja… ja mam trzynaście, a ty? - Ja też. Chciałam jej zadać naprawdę dużo pytań, ale pomyślałam sobie, jak ja bym się czuła na jej miejscu. – Przepraszam, że zapytam tak bez owijania w bawełnę, ale na co jesteś chora?- głos przy ostatnich słowach ugrzązł mi w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć dalej. Ale Ania odpowiedziała mi bez wahania. – Mam raka… złośliwego… Nie wiedziałam naprawdę, co powiedzieć, chciało mi się płakać, ale wiedziałam, że nie mogę się rozpłakać, ponieważ to jeszcze bardziej by ją przygnębiło. Zaczęła mówić dalej. – Lekarze nie dają mi dużych szans na przeżycie nawet najbliższych dwóch lat. Moi rodzice zginęli w wypadku, więc teraz mam tylko siebie, to hospicjum i moje koleżanki z tego miejsca. Musiałam wyjść z pokoju… poszłam kupić nam herbatę, ale tak naprawdę poszłam się wypłakać i przemyśleć. Wróciłam do Ani i bałam się, że rozpozna powód mojego wyjścia. – Naprawdę bardzo mi przykro. Ale najbardziej mnie ciekawi, jak ty radzisz sobie z tym wszystkim? - Uwierz mi, że czasami sobie nie radzę… mam chwilę załamania… czasami bardzo duże… nie raz zamykam się w pokoju i płaczę… ale wiem, że muszę jakoś walczyć, nie mogę się poddać. Trzeba się cieszyć każdym dniem! Tak naprawdę zapomniałam już, jak normalnie żyć. Cieszę się, kiedy ktoś mnie odwiedza… naprawdę się cieszę, ale nie potrafię tego okazywać, bo cały czas przypominam sobie o tym, że ja już nie będę tak szczęśliwa. – Rozumiem cię i naprawdę podziwiam. Ja nie dałabym rady. Pewnie leżałabym w łóżku i czekała… na co… nie wiem. Usłyszałam głos naszej wychowawczyni wołającej nas już na zbiórkę. Musiałam się niestety pożegnać z Anią, ale obiecałam jej, że nie zostawię jej i zostanę wolontariuszką.

Do tej pory nią jestem. Sprawia mi to ogromną radość i mam zamiar pomagać dalej, kiedy tylko będę miała czas. Uwielbiam to, co robię i nie jestem zła, że nie zarabiam pieniędzy, po prostu wiem, że przez to ludzie są szczęśliwi. Do tej pory mam kontakt z Anią, ponieważ nie poddała się i nadal walczy. Jestem z niej bardzo dumna. Miałam wam jeszcze powiedzieć, jaki jest z tego wniosek, ale myślę, że sami już dobrze wiecie, co chciałam oznajmić.

Maria Kaszuba, kl. 1f