„Zwierzęcy Zakątek”

Dzień zapowiadał się jak każdy inny w tak deszczowej i pochmurnej dzielnicy Londynu. Ogromne, nawet jak na londyńską pogodę, krople uderzały w niepierwszej czystości szybę, wystukując miarowy rytm piosenki niedawno słyszanej w radio. Siedziałem oparty o duże okno z przyklejonym do niego nosem. Różnego rodzaju myśli kłębiły się
w mojej g
łowie okolonej kruczoczarnymi włosami. „Czemu znowu ja?! Jak nie odwiedziny wujka Jeffreya, to przyjazd cioci Morgan, albo kolejna rocznica urodzin babci Neckvilly… Czy tylko ja muszę siedzieć tu ubrany w idealnie wyprasowaną koszulę zapiętą na ostatni guzik pod szyję, krawatem dobranym kolorystycznie do sukienki mamy - bo tak wypada –i w wypolerowanych na błysk brązowych butach, które świecą tak mocno, że mogłyby zastąpić żarówki LED?” Czemu moi znajomi mogą wyjść na miasto czy do kina, a ja czekam na odwiedziny nigdy niewidzianego na oczy wuja i jego córki…

- Peter!- usłyszałem krzyk mamy z kuchni, zapewne kończącej dekorowanie tortu
i poprawiaj
ącej w ostatnim momencie makijaż, przerywający mi rozmyślania - Przyjechali!

Niechętnie podniosłem sflaczałe ciało i ruszyłem ospale na parter, ciągnąc szare chmury wiszące mi nad głową za sobą.

- Idę, idę… - burknąłem pod nosem, a w duszy myślałem: „Już sobie to wyobrażam … Ta wizyta skończy się podobnie jak z wujostwem Barkley - zadzwonią dzwonkiem trzy razy (rodzinny zwyczaj) i będą czekać, nie reagując na „otwarte!” albo „proszę!”, a gdy tato otworzy im drzwi, wejdą bezceremonialnie, oglądając każdy kąt domu i przy okazji (wcale nie dyskretnie) lustrując ubranie mamy czy garnitur taty, ignorując jakiekolwiek „Dzień dobry wujku” czy „Może powiesić płaszcz ciociu?” z mojej strony. Wujek jest wąsatym starszym panem - szefem jakieś znanej firmy produkującej sznurówki do butów, a ciocia dystyngowaną kobietą jedzącą na co dzień homara i chodzącą na różnego rodzaju spotkania towarzyskie. Jednak najgorszy z nich jest mój „kochany” kuzynek Ronald, który gra przed dorosłymi idealne dziecko, a zazwyczaj nie myje rąk przed jedzeniem, nie używa słów: „proszę” i „dziękuję”, za to nosi się jak paw i wytyka błędy każdemu, kto mu się w danej chwili nawinie.

-„Czemu nie jesteś jak Ronald?”, „Bierz przykład z Ronalda!” - przedrzeźniałem rodziców i nawet nie zauważyłem, jak wszedłem do salonu i zatrzymałem na środku pokoju. Na szczęście rodzice byli tak zajęci gośćmi, że nawet nie zauważyli mojego spektakularnego wejścia. Rzuciłem szybko okiem, nie poświęcając zbyt wiele uwagi nikomu, gdy moje oczy spoczęły na wózku inwalidzkim w kącie pomieszczenia. Siedziała na nim dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Ubrana była w czarne podarte jeansy i oliwkową koszulkę z napisem: „Miarą człowieka jest stosunek do zwierząt”. Długie, kręcone, rude włosy, upięte w luźnego kucyka, schowane pod lekko przekrzywioną czapką z daszkiem okalały drobną twarz, na której odcinały się duże niebieskie oczy. Wokół nosa znajdowało się mnóstwo malutkich piegów, a pod nim usta wykrzywione w ogromnym uśmiechu odsłaniające aparat na zęby…

- Och, Peter! - krzyknęła mama i spojrzała na mnie, a za nią pozostali gości - Gdzieś ty się podziewał? Czemu znowu się garbisz? Wyprostuj się! Chodź bliżej! Przedstaw się! Pewnie nie pamiętasz wujka Paula?

W tym momencie wujek Paul zaśmiał się głośno, złapał za okazały brzuch i powiedział:

- Daj spokój Agnes! Ostatni raz widział mnie na swoich chrzcinach, więc pewnie nic nie pamięta! Odpuść mu! - powiedział, powoli opanowując śmiech - No! Chodź tutaj! Wyrosłeś! Cały tata, ale oczy ma twoje siostro! - tu zwrócił się do mamy - Jeszcze nie znasz mojej córki Ruth. Prawda? Podejdź skarbie!

Dziewczyna na wózku podjechała do nas i rzuciła wesoło:

-Cześć! Jestem Ruth!

Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć i stałem tak, gapiąc się to na wujka, to na nią, ale mnie wyratowała i powiedziała:

- Pokażę coś Peterowi. Dobrze tato? - mrugnęła do Paula znacząco, jakby mieli to zaplanowane i kontynuowała - To nie zajmie długo.

Mama chciała coś powiedzieć, ale wuj był szybszy i odrzekł:

Oczywiście skarbie!

pociągnęła mnie za rękę i wyprowadziła na dwór. Jechała chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwała się:

- Jesteś Peter, tak…?

Opowiedziała mi o sobie, o wujku Paulu i o tym, jak stała się niepełnosprawna. Okazało się, że mimo tego, iż nie może chodzić, cieszy się z życia, czerpie z niego jak najwięcej i sama mimo niedogodności stara się pomagać innym jak może. Niekoniecznie ludziom…

- To tutaj - wskazała ręką budynek z kolorowym napisem „Zwierzęcy Zakątek” - Tu spędzam większość dnia. Zapraszam!

Weszliśmy i naszym oczom ukazało się mnóstwo klatek ze zwierzętami. Małe i duże, wesołe oraz smutne koty i psy miauczały i głośno szczekały. Zza rogu wyszła starsza pani z siwymi włosami związanymi w ciasnego koka, ubrana w strój roboczy. Emanowała od niej niezwykła energia rzadko spotykana u osób w tym wieku.

- Witaj Ruth!

- Dzień dobry pani Beggins! Przyprowadziłam pomoc!

- Pomoc? - kobieta spojrzała mi w oczy i po chwili uśmiechnęła się - Pomoc zawsze się przyda…

Przez kolejne dni przychodziłem razem z Ruth do „Zwierzęcego Zakątka”. Pomagaliśmy opiekować się zwierzętami - karmiliśmy je, wychodziliśmy na spacer i bawiliśmy się z nimi oraz organizowaliśmy liczne zbiórki pieniężne na schronisko. Utworzyliśmy również stronę internetową, dzięki której chętne osoby mogły zapoznać się z naszymi podopiecznymi, by później móc je adoptować. Gdy powiedziałem o tym reszcie rodziny, bardzo chętnie zaangażowali się w tę sprawę. Wszyscy ochoczo przychodzili, by zająć się zwierzętami. Cała rodzina zjechała się do Londynu, aby być razem i razem pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. Nawet ponad stuletnia babcia Neckvilly, która do tej pory nie ruszała się ze swojego bujanego fotela, gdy usłyszała o schronisku, wyszła z domu, złapała pierwszą taksówkę i przyjechała z pomocą (adoptowała kota perskiego), a ja i Ruth staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi Aż dziwne, jak tak proste rzeczy zbliżają ludzi. Niby zwykły wolontariat, a daje tyle szczęścia. Warto pomagać!

Aleksandra Dubiel, kl. If